Autor SPEadmin
Kategoria:

Pierwsze dni po urlopie wypoczynkowym są naprawdę tragiczne. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał i co robił, tak za każdym razem, każdego roku przechodzę swoistą depresję pourlopową, z której dość ciężko mi się wydostać. Cała rodzina śmieje się wtedy ze mnie i z moich problemów, bo sama takich nie posiada. Mojej żonie przystosowanie się do pracy przychodzi o wiele łatwiej niż mnie – już w poniedziałek Baśka wstaje jak gdyby nigdy nic o 6.00 rano, zaczyna szykować się do pracy i z uśmiechem na ustach wychodzi z domu. U mnie odbywa się to zgoła inaczej.

W poniedziałek po urlopie muszę mieć nastawione minimum cztery budziki, bo inaczej nie wstanę. Najlepiej w odstępie pięciominutowym, żebym pomiędzy jednym dzwonkiem, a drugim nie zdołał na dobre przysnąć. Ważnym jest, żeby mój telefon leżał poza zasięgiem mojego wzroku i poza zasięgiem ręki wyciągniętej z łóżka – tak, żebym musiał wstać aby go wyłączyć. Po czwartym budziku (czasem nawet trzecim) zwlekam się z łóżka nieżywy i niczym zombie idę na szybki, zimny prysznic do łazienki. Jeśli wydaje wam się, że po zimnym prysznicu jestem jak nowo narodzony, to się mylicie, bo nadal mam sklejone oczy i ziewam co minutę.

Wychodząc do pracy zazwyczaj wracam się po kilka rzeczy, których zapominam zabrać przy pierwszym wyjściu. Zazwyczaj jest to telefon, notatnik i kluczyki do auta. A w pracy? W firmie, w której pracuję jako spedytor Stargard Szczeciński zjawiam się zazwyczaj na czas i zabieram do wykonywania obowiązków, choć z mniejszym powerem i wolniejszym tempem niż zazwyczaj. Rozbujać udaje mi się dopiero około godziny 14.00.

Dodaj komentarz