Od kilku miesięcy pracuję w dużej wałbrzyskiej firmie spedycyjnej, która swoje kursy wykonuje nie tylko na terenie Polski, ale i poza jej granicami, spedytor Wałbrzych. Wiele razy miałem już możliwość wyjechać na Czechy, Słowację lub Niemcy, gdzie uczestniczyłem w kilku mniej lub bardziej szczęśliwych sytuacjach. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale od kiedy tylko zacząłem pracę w spedycji zaczęły mi się przytrafiać różne rzeczy, o których wcześniej nawet nie myślałem. Czasem zastanawiam się czy wszystkie te przypadki nie są znakiem od Boga, który mówi mi, że transport i spedycja nie są dla mnie. Wolę o tym nie myśleć, bo lubię swoją pracę i wolałbym z niej nie rezygnować.
Ostatnio, podczas jednego z wyjazdów w zachodnią część Czech po dojechaniu na miejsce wyładunku okazało się, że firma, której miałem dostarczyć towar nie istnieje, a bynajmniej nie istnieje w miejscowości, w której się znalazłem. Początkowo myślałem, że GPS zaprowadził mnie w złe miejsce, jednak po sprawdzeniu wprowadzonych danych wszystko okazało się być w porządku. Nie wiedząc co robić zadzwoniłem do szefa, przedstawiłem sytuację i poprosiłem o rady. Szef przedzwonił do firmy, która złożyła zamówienie i dowiedział się, że w liście przewozowym sporządzonym na podstawie informacji przekazanych przez firmę był błąd w nazwie miejscowości. Nazwa miasta, w którym się znalazłem różniła się jedną literką od nazwy miejscowości, do której miałem dowieźć towar. Po wprowadzeniu nowych danych do GPSa okazało się, że docelowe miejsce rozładunku znajduje się ponad sto kilometrów od miejsca, w którym stałem. Zezłościłem się na konieczność dalszej jazdy z towarem i opóźnienie w dostawie, jednak nie miałem innego wyboru jak ruszyć w dalszą trasę. Taka moja praca.